"Domy Domu Bożego"

Ewa Babuchowska
Gość niedzielny
4 lipca 2004 nr 27 rok LXXXI

2017-11-05 21:25:05

Robiliśmy tam mnóstwo zdjęć. Bardzo chcieli do nich pozować i z ciekawością oglądali siebie w okienku aparatu cyfrowego. Cieszyli się. Żałuję, że nie możemy wszystkich zamieścić. Kiedy na nich patrzyłam, przypomniał mi się Zdzisiu z opowiadania Andrzeja, który - służąc do Mszy świętej, za każdym razem uparcie całował razem z księdzem ołtarz. Są jak dzieci. Tak szczerze się modlą, kochają i złoszczą. To oni są tymi "braćmi najmniejszymi" Boga i nas.

Betel znaczy po hebrajsku Dom Boży. We wrześniu 1992 roku został otwarty w Częstochowie pierwszy "Betel" - Dom dla Osób Niepełnosprawnych. Dzisiaj "Betel" jest nazwą Federacji Wspólnot, która ma pod swoją opieką kilkanaście takich domów. Mieszkającymi tam niepełnosprawnymi sierotami społecznymi opiekują się wolontariusze. Niepełnosprawni przybywają z domów dziecka lub zakładów opiekuńczych. W większości są to osoby dorosłe. U części z nich brak danych o rodzicach.

W Częstochowie zabieramy z naszego samochodu aparat fotograficzny, dyktafon i notes. Przesiadamy się do mikrobusika z napisem "Betel". Prowadzi młody człowiek, Andrzej Kalinowski. Jest generalnym odpowiedzialnym Federacji, dyrektorem generalnym Domów, prezesem honorowym Katolickiego Stowarzyszenia Charytatywnego. Andrzej śmieje się: "Generalnie cały czas jeżdżę samochodem. Odwiedzam nasze domy i wspólnoty. Domy nazywamy wspólnotami życia - są ważną częścią Federacji. Oprócz tego istnieją wspólnoty spotkania gromadzące rodziców z dziećmi niepełnosprawnymi, ich przyjaciół, osoby starze. Mamy też wspólnoty wspomagające, do których należą: redakcja »Prześwitu«, grupa medialna prowadząca programy w rozgłośniach Jasna Góra i Fiat. Są domy wypoczynkowe - w Krynicy Dom Chrystusa Frasobliwego, a pod Szczyrkiem, w remoncie, Dom Matki Boskiej Śnieżnej. W sumie to 35 przeróżnych wspólnot".

Andrzej studiował teologię na PAT w Krakowie. Działał w Duszpasterstwie Akademickim. Studenci różnych kierunków z ks. Marianem Dudą organizowali spotkania polsko-francuskie. Na tych obozach zaczęły pojawiać się osoby niepełnosprawne. Opieka nad nimi okazała się potrzebna i sensowna.

"Nikt z tych szalonych studentów nie sądził, że to przetrwa - mówi Andrzej. - Nikt tego wcześniej nie planował. Tymczasem w 1992 założyliśmy pierwszy dom w Polsce. Potem jedna wspólnota pociągała drugą; jeden dom uruchamiał drugi... To dobro rozwija się przez przyjaźnie i przypadki".

Pierwszy z odwiedzanych przez nas domów to willa z ogrodem w cichej uliczce Częstochowy. Pani Natalia jest mamą Andrzeja. Ma pod opieką kilka niepełnosprawnych dziewcząt i 87-letnią chorą staruszkę, która jest właścicielką domu.

Oderwana od zajęć pani Natalia siada na chwilę.

"Przyjechałam do syna i spytałam, czy by mnie nie przyjął. Bo kiedy nie mam pracy, to jestem chora! A tu nie mam czasu chodzić do lekarzy. Nawet z grypa i gorączką tylko pół dnia leżę. Słyszę w kółko: »Pani Natalio to, pani Natalio tamto...« i już nie mogę tego słuchać. Wstaję i jakoś się wszystko rozchodzi. Tu mnie lubią. Przywiązane są do mnie. Tereska mówi, że gdzie ja, tam i ona".

Rano Tereska szykuje "pod dyrekcją" pani Natalii śniadanie, a ona sama zajmuje się najpierw chora panią Bronią. Wyleczyła staruszce odleżyny. "Jak wyszła ze szpitala, po pięć razy w nocy wstawałam. Wtedy byłam zmordowana. Na szczęście jest lepiej".

Pani Natalia z Tereską idą do ogrodu, a my ruszamy dalej.

W dużej sali biura "Betel" na rogu Pułaskiego i Sobieskiego odbywają się właśnie zajęcia plastyczne. Prowadza je pochodzące z południa Włoch smagłe dziewczyny z dowożonymi z różnych domów "Betel" niepełnosprawnymi dziećmi. Młode signoriny mają śpiewnie brzmiące imiona: Anna Maria, Francesca, Graziana, Mary, Romina i Sara. Ragazzi - Donato i Luciano zostali dzisiaj w Domu Ośmiu Błogosławieństw, gdzie wszyscy zamieszkują.

Młodzi przybyli tutaj w ramach wymiany międzynarodowej programu "Europa Solidale". Po ukończeniu kursu przygotowawczego w Lucerze, gdzie zajmowali się dziećmi autystycznymi, chorymi na schizofrenię i z zespołem Downa, praca tutaj przypomina im raczej zabawę. Zobaczyli już kilka ciekawych miejsc: Warszawę, Kraków, Lublin, Krynicę i Oświęcim. Polska Włochów zaciekawia i coraz bardziej im się podoba.

Jednak dwa dni wcześniej Anna Maria płakała, że tu tak zimno. "Nie dziw się, jestem Włoszką!"- tłumaczy. Anna Maria pisze korespondencje z Polski do włoskiego czasopisma i wysyła je pocztą internetową. A Romina i Francesca zakochały się w Polsce i nadal chciałyby pracować dla "Betel".

Już w drzwiach spotykamy energiczną Kingę. Została niedawno redaktor naczelną "Prześwitu", pisma Federacji. Niestety, nie ma czasu na rozmowę- musi dowieźć następne dzieci.

Władysławowo - Dom Dobrego Pasterza. To pierwszy dom, który udało się wydzierżawić przy akceptacji gminy. Parterowy budynek starej szkoły w otoczeniu zieleni. Na progu wita nas Urszulka z "dziećmi". Tak się o nich mówi, ale to przeważnie dorośli- mężczyźni i kobiety. Niesamodzielni mieszkańcy domów "Betel". Pochodzą z różnych stron Polski.

Wśród nich Marcin, jeden z bohaterów książki "Przyjaźń słabością pisana". Opis był wierny: Cinek jest elegancki, uśmiechnięty, elokwentny. No i oczywiście gotów zaśpiewać do dyktafonu. Zapowiada się: "Mój kochany Papa Dance. Chciałbym im zaśpiewać. No zaśpiewaj! - komenderuje sam sobie.- Trzy, cztery... Królowa fal, morskiej piany bal - tu du du/ Jej obraz wciąż przed oczami mam - tu du du du...". Bijemy brawo. Cinek ma świetny słuch i dykcję, nareszcie można rozróżnić słowa tej piosenki!

Kiedy Marcin znalazł się w domu "Betel", był w bardzo złym stanie. Jego chora na raka matka na tydzień przed śmiercią załatwiła wszystkie formalności związane z przekazaniem syna. Ale codzienne życie to nie same koncerty. Marcin, podobnie jak inni, miewa chwile agresji. Niepełnosprawność fizyczna i umysłowa łączy się czasem ze schorzeniem psychicznym. Na to opiekunowie musza być przygotowani. Nie mogą ulegać emocjom, muszą być konsekwentni i zdecydowani. Filigranowa Urszula daje sobie radę. W dodatku jeszcze studiuje teologię. Do "Betel" trafiła pięć lat temu, kiedy szukała swojego miejsca w życiu. "Chciałam być pożyteczna - to wszystko".

Do Działoszyna jedziemy nieco wyboista drogą. Bohatersko znosi ją towarzyszący tej podróży pan Franciszek Kasprzak, lider Wspólnoty Młodych Duchem. Duch u pana Franciszka młody, co widać po jego kontaktach z niepełnosprawnymi. Wszędzie gdzie zajeżdżamy, chłopcy rzucają mu się na szyję, uradowani ze spotkania. Odwiedziny starszych osób ze Wspólnoty Młodych Duchem kojarzą się mieszkańcom tych domów z miłymi chwilami przy herbacie i cieście, ze spacerami i wypoczynkiem wakacyjnym.

Jest tak , jak mówi Andrzej: "Cała Federacja, te wszystkie grupy i podgrupy są wielkim dobrodziejstwem. Jedna wspólnota podtrzymuje życie drugiej. Dlatego rzeczą ważną jest, aby każda wspólnota rodziła nowe... Cybernetyka, siatka wzajemnych powiązań, ma tutaj poważne zastosowanie".

Właśnie rodzi się siatka świetlic dobroczynnych na Białorusi, przy kurii biskupiej i Caritas w Witebsku. I tam Andrzej Kalinowski wraz z innymi członkami Federacji dociera swoim mikrobusikiem.

"Samo tak wychodzi - śmieje się.- Na Białorusi wyszła za mąż koleżanka, która działała w Polsce. Założyła tam świetlicę dla niepełnosprawnych. Chcieliśmy pomóc na początek, daliśmy jej etat. Myślimy też o sprowadzeniu stamtąd niepełnosprawnego stypendysty wraz z opiekunem. I o przyjęciu do naszych domów białoruskich kandydatów na wolontariuszy. Pojęcie wolontariatu nie jest tam znane. Za mało jest też organizacji działających na rzecz osób niepełnosprawnych".

Wyboje sprawiają, że moje notatki przeradzają się w kulfony... Ale już dojeżdżamy.

I znowu ładne miejsce - stara plebania wśród drzew. Wygląda niepokaźnie, ale pomieszczeń w środku jest sporo. Podobnie jak w innych miejscach, w Domu Chleba Powszedniego jest czyściutko i przyjemnie. Na ścianach mnóstwo obrazów - prezenty od innych wspólnot. W świetlicy akwarium z rybkami. Obok stoi puchar "Dar serca" dla Grzegorza i Pawła - zwycięzców wyścigu na wózkach inwalidzkich.

"Odpowiedzialną" jest tutaj Renata. Skończyła studia pedagogiczne. Widać, że w tym miejscu czuje się doskonale. Oprowadzając nas po domu, przedstawia wszystkich po kolei:

"Dzisiaj dyżur na zmywanie po obiedzie ma Andrzejek. Był w szkole i jeszcze nie dokończył... Codziennie zmywa ktoś inny. Andrzejek chodzi do szkoły, więc staramy się go za bardzo nie obciążać. Jego rolą jest sprzątanie butów na ganku i wieszanie kurteczek. Ma też bardzo ważne zadanie, bo karmi naszego psa, Niunię. Dba, żeby miała świeżą wodę, sprząta, kiedy pies nabrudzi. A to starszy Andrzej. Jest najsprawniejszy ze wszystkich naszych chłopców, ma najwięcej obowiązków. Opiekuje się Grzesiem, kosi trawę, pali w piecu. Paweł opiekuje się Tadziem. Poza tym jest bardzo gospodarnym chłopakiem. Zrobi wszystko. Paweł jest jednym z niewielu naszych dzieci, który sam widzi, że coś należy zrobić. Nie trzeba mu pokazywać palcem. Rafałek też chodzi do szkoły. Zawsze pomaga mi w przygotowywaniu obiadu. Szykuje talerze i sztućce. Ładnie wiesza pranie. A Klaudiusz odkurza. Każdy z chłopców ma tutaj swoje zadanie, żeby czuł się ważny i potrzebny".

Andrzej Kalinowski ogląda rynnę i drzwi. Przydałaby się odnowa! "Trudno nam się dzisiaj utrzymać- wzdycha. - Najwięcej pożerają remonty".

Państwowych pieniędzy trudno się doprosić, a świadczenia dla niepełnosprawnych niedawno obcięto.

W Krzepicach Kukowie też mówią o remontach. Andrzej narada się z panem Franciszkiem: "Farbę trzeba białą... Może zrobić boazerię? W przypadku naszych dzieci sprawdza się boazeria! I ogrodzenie trzeba zamówić".

Obiekt jest duży. Trzy lata temu gmina Krzepice przekazała Katolickiemu Stowarzyszeniu Charytatywnemu "Betel" budynek po byłej szkole podstawowej w Kukowie. Utworzono w nim przedszkole integracyjne. Po godzinie piętnastej, kiedy tam przybywamy, jeszcze ostatnie dzieci huśtają się w cieniu drzew. Możemy jednak obejrzeć wnętrza. Na przykład pracownię komputerową. "Na początku te trzylatki bały się kliknąć myszką - opowiada opiekunka.- A w tej chwili piszą już literki, które zdążyły poznać".

Dzieci, które tu przychodzą, uczą się i bawią z niepełnosprawnymi. Jest nadzieja, że w przyszłości ich kontakty ze słabszymi będą naturalne i serdeczne.

Bo tak naprawdę tych kontaktów powinniśmy się uczyć wszyscy. Nie dobra jest tu ani egzaltacja, ani oziębłość. Potrzebne są i rozum, i serce. Nie słomiany zapał, lecz umiejętność przeżywania każdego szarego dnia razem z Bogiem.

Z przekonaniem, że Chrystus w szczególny sposób kocha wszystkich pokrzywdzonych przez los i wspomaga tych, którzy szczerze idą z pomocą nieść krzyż.

Andrzej pisze tez w swojej książce: Kontakt z osobą słabą wyzwala miłość prawdziwa i szczerą, która jest najpiękniejszą cechą człowieka. Może dlatego jest to Dom Plonu Stokrotnego?

Zaprzyjaźnione strony